Kostka Rubika
Przyjaciółce.
Rzeczywistość trzeszczy. Wsiadam do tramwaju. Od razu uderza mnie smród niemytego ciała i alkoholu. To wagon starszego typu – nie ma klimatyzacji. Jest upał. Rozglądam się. Kilka miejsc dalej menel popija piwo. Przede mną siedzi dziewczyna. Ja nie mam gdzie usiąść. Jest tłok. Byłaby ładna, ale jak dla mnie jest trochę za bardzo przy kości. Ma za to śliczną karnację. Zastanawiam się, czy gdyby była szczuplejsza to znalazłbym odwagę, żeby do niej zagadać. Jadę do znajomych. To tylko kilka przystanków, ale tramwaj staje na czerwonym świetle i ta jazda w upale rozciąga się jak guma – w nieskończoność. Rzeczywistość trzeszczy. Przed twarzą kręci mi się mucha. Odganiam ją ślamazarnym ruchem, ale ona zaraz wraca. Czuję jak się pocę. Za dziewczyną jakiś facet układa kostkę Rubika. Drugi, chudszy, mu się przygląda. Tramwaj wlecze się jakby przebijał się przez kisiel. Nie, nie chodzi o tłok – nawet bez niego nie starczyłoby mi odwagi, żeby ją zagadnąć. Ale to teraz nieistotne, bo jest tłok, zresztą jest dla mnie za gruba. Rzeczywistość trzeszczy. Może to i dobrze, bo może to nie prawdziwa rzeczywistość a tylko jej zafałszowany obraz, który utkwił w mojej głowie. I którego nie mogę się pozbyć, chociaż bardzo, bardzo chcę. Niemal słyszę jej zgrzyt. Problem polega na tym, że wraz z obrazem rzeczywistości trzeszczy też moja sfatygowana tożsamość. Niemal słyszę jej zgrzyt. Jest na granicy bólu. A może ją już przekroczył. Nie wiem. Wiem tylko, że ta podróż trwa już za długo. Gość przekręca ścianki kostki. Robi to z wielką wprawą. Kurwa, ile jeszcze przystanków? Znowu czerwone światło? Ja, facet z kostką, gruba dziewczyna, menel z piwem i inni – wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Tramwajowym wagoniku. W odwiecznej podróży od pętli do pętli. I tak bez końca. Bez sensu. Bez celu. Znikąd donikąd. Te kolorowe kosteczki, które on tak zajadle przekręca, doprowadzą mnie zaraz do szału. Tak jak zgrzyt trzeszczącej rzeczywistości. Wraz z rzeczywistością trzeszczy moja tożsamość. A może to nie rzeczywistość, tylko jej zafałszowany obraz w mojej głowie? Upał też mnie wkurwia. Jak i gruba dziewczyna z ładną skórą. Jak i wszyscy inni. A najbardziej menelek ciągnący bezczelnie kolejny łyk piwa. Nie wolno pić alkoholu w tramwaju! Też bym się napił. I jego smród – też mnie wkurwia. Nie, nie dojedziemy. Ile to jeszcze przystanków? Nie, ta łajba się zaraz rozpadnie. Świadczy o tym coraz głośniejsze trzeszczenie desek. Ale to nie deski trzeszczą. To trzeszczy rzeczywistość. Chociaż nie, to raczej jej zafałszowany obraz w mojej głowie. I ta mucha. I jakby tego było mało pies z wywalonym ozorem, z którego kapie ślina. Ogon obija mi się o nogę, kiedy czworonóg się wierci. Jak on szybko obraca te kostki… I czemu są w takich różnych kolorach? Jaskrawych kolorach. Ja za cholerę nie mogę ułożyć swojej kostki. Próbowałem wiele razy, ale zawsze, któryś kwadracik nie pasuje. Te jaskrawe kolorki, pierdolą mi się. Zawsze jeden odstaje od pozostałych… A wraz z rzeczywistością trzeszczy moja sfatygowana tożsamość. Ten zgrzyt przechodzi w pisk. I boli coraz bardziej. Nie, nie dojedziemy. Nawet nie wiem, jak daleko jeszcze. Bo za oknem takie słońce, że widzę już tylko przeraźliwą jasność. Nie dojedziemy. I gruba dziewczyna też nie dojedzie. I mucha. I pies. I menelek. No i typ z kostką Rubika. Cholera, prawie ją ułożył! Może chociaż jemu się uda. A ten drugi, chudszy, zagaduje:
– Kurde, podziwiam, ja to bym nigdy takiej kostki nie ułożył.
– Ułożyłbyś – odpowiada tamten. – A wiesz, kiedy?
– Nie, nie wiem. Kiedy?
– Jakbyś powyrywał wszystkie kostki i wpakował je na siłę pod kolor.
I może to jest właśnie odpowiedź! Może muszę powyrywać wszystkie kostki i ułożyć je pod kolor. Tylko, że tak strasznie boli… Ten pisk, wizg… To trzeszczy obraz, zafałszowany obraz, mojej rzeczywistości. A wraz z obrazem rzeczywistości trzeszczy moja tożsamość. Dostaję gęsiej skórki. Nie, chyba nie dojedziemy. Chyba wszystko się rozpadnie. Przepraszam Cię gruba dziewczyno, nie powinnaś mi się nie podobać tylko dlatego, że jesteś gruba… Chryste, jak on szybko przekręca te kostki, kolorowe kostki. Jaskrawe kolory migają przed oczami, kręci mi się od tego w głowie. I chce mi się rzygać. I tak sobie myślę, że jechałem właśnie do Ciebie. Ale z pętli do pętli… trudno gdziekolwiek dojechać. Tylko w kółko i w kółko. A wraz z moją rzeczywistością trzeszczy moja tożsamość. Ocipiejemy wszyscy w tym chorym tramwaju, w tym popieprzonym upale. I nie dojadę, bo zaraz się wszyscy roztrzaskamy w tym porąbanym tramwaju. T wym porąbanym wagonie. I grupa dziewczyna ocipieje. I piesek z wywalonym ozorem ocipieje. I mucha. I menelek z piwem też ocipieje. I wszyscy inni ocipieją. I facet z kostką…
I nagle dzieje się cud! Facet z kostką Rubika wykonuje kolejny obrót…
Kilk!
I wszystkie kwadraciki wskakują na swoje miejsce. Wszystkie ściany stają się jednokolorowe. I rozmazane obrazy rzeczywistości nachodzą na siebie i wszystko się wyostrza. I widzę już dobrze. Doskonale, jak nigdy przedtem. I już nie boli mnie głowa. Nie chce mi się rzygać. Wieje ożywczy wiatr i już mi nie jest gorąco. I z zewnątrz świeci piękne słońce, ale już nie razi w oczy. I nic już nie trzeszczy, bo fałszywa powłoka pękła, jak przekłuty balon. I widzę, widzę wyraźnie, jak nigdy wcześniej w życiu. Widzę moją kolorową kostkę, której nijak nie można ułożyć. I dopiero teraz dostrzegam, jaka jest piękna. Wyróżnia się spośród wszystkich innych. Jej pstrokata jaskrawa różnorodność sprawia mi przyjemność. Po co ją układać, skoro jest idealna właśnie taka jak teraz?
Drzwi tramwaju otwierają się. To mój przystanek. Dojechałem do celu. Wysiadam mając na ustach uśmiech.