Skąpstwo Gildii Kupców
Witaj ukochany braciszku! Pamiętasz może, co opowiedziałem ci poprzednim razem? Nie… Naprawdę nie? Do stu tysięcy spleśniałych hobgoblinów! Ehh… no dobrze, przecież to nie twoja wina. Zatem opowiem ci wszystko od początku. Tylko postaraj się tym razem zapamiętać. Wiem, że to nie takie proste, ale mam tylko ciebie! Jeśli ty mi nie pomożesz, zostanę tu na zawsze… Ale dość już biadolenia! Nigdy nie lubiłem marudzenia, które do niczego nie prowadzi. Usiądź, może być tu pod drzewem. Zrelaksuj się i posłuchaj. Komu, jak komu, ale tobie nic w tym miejscu nie grozi.
Jak wiesz, zostałem wynajęty, aby odnaleźć Kryształ Przeznaczenia. Nie wiem tylko, czy dotarła do ciebie informacja, że zleceniodawcą była Fures, co będzie istotne dla dalszej części mojej opowieści. Przeklęte sknery z Gildii Kupców! Ale nie uprzedzajmy faktów. Dość, że za ładną sumkę miałem zebrać doświadczonych poszukiwaczy przygód, udać się do lasów Agalloch, wydobyć Kryształ i przynieść go do siedziby Gildii w Umbra Turris. Bułka z masłem!
Co? Kryształ Przeznaczenia? Cóż, oczywiście w trakcie wyprawy sporo się o nim dowiedziałem, ale na samym początku przedstawiciel Fures zaznaczył, że przedmiot zlecenia nie powinien mnie interesować. Ja miałem go tylko przynieść i zainkasować Smocze Dukaty… O Krysztale opowiem ci innym razem, bo nie on jest teraz najważniejszy, choć być może będzie potem.
Niełatwo było zebrać dobrą kompanię. Większość moich towarzyszy z poprzednich wypraw wyjechała lub przeszła na emeryturę. Ze starych wyjadaczy został tylko Neal Amanaoris. Pamiętasz tego nadętego długoucha? Nigdy go nie lubiłeś a i mnie często doprowadzał do szału, opowiadając różne dyrdymały. A jednak w trudach podróży on i jego łuk to najlepsi sojusznicy, jakich można sobie wyobrazić. Z braku innych chętnych wziąłem też jakiegoś niziołka moczymordę. Podobno jego ziomkowie uważali go za mrokina, ale nieźle rzucał nożami, więc postanowiłem dać mu szansę. Skład bandy miał zamknąć sowicie opłacony niezbyt rozmowny krasnolud z Nemrod. Poszło na niego ćwierć zaliczki od kupców, ale potrzebowaliśmy dobrego przewodnika. Krasnolud w Gildii Tropicieli – wyobrażasz sobie, braciszku? Mi też wydawało mi się, że ci brodacze łażą raczej po górach, nie po lasach. Z drugiej strony, jako podróżnik wiem, że życie nie zawsze wygląda tak, jak to mówią nam stereotypy. Później niespodziewanie zechciał dołączyć do nas tajemniczy dyniaq imieniem Yyhaid. Amanoris był bardzo sceptyczny względem naszego piątego towarzysza i zaczął marudzić. I może właśnie na złość nadętemu elfiakowi zgodziłem się, aby Yyhaid powędrował z nami. Słyszałem, że dyniaqi niekiedy przyłączają się do barwnych drużyn awanturników, którzy są w stanie zaakceptować ich odmienność. Bo po prawdzie, to kim byliśmy, jeśli nie awanturnikami? Przyszłość pokazała, że podjąłem słuszną decyzję.
Musieliśmy zmierzyć się z wieloma trudnościami organizacyjnymi. Tym jednak, braciszku, nie chcę cię zanudzać. Dość, że z opóźnieniem, ale w końcu wyruszyliśmy w drogę. Dla oszczędności popłynęliśmy barką z flisakami. Znowu pojawiło się trochę kłopotów, bo wielki tropiciel z Nemrod, jak na krasnoluda przystało, bał się pływać. Transport rzeką szedł jednak sprawnie. Przynajmniej do czasu, aż Amanoris swoimi wielkopańskimi manierami nie rozsierdził do reszty flisaków. Wysadzili nas na środku jakiegoś pustkowia i, rechocząc, odpłynęli. Trzy dni musieliśmy drałować pieszo do najbliższej osady. O mało nie umarliśmy z pragnienia. Na szczęście pan krasnolud się zrehabilitował i pokazał, że zna się na sztuce przetrwania.
Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ktoś bowiem urządził na nas zasadzkę. Zbrojny oddział ludzi i orków wyrżnął bogom ducha winnych flisaków. Ofiarami mieliśmy być oczywiście my. Dzięki temu, że nie przypłynęliśmy barką, a przyszliśmy z pustkowi, udało nam się zaskoczyć naszych niedoszłych oprawców. Niestety mieli znaczną przewagę liczebną i wywiązała się zażarta walka.
Jeśli zainteresowało Cię to opowiadanie, śmiało napisz do mnie.